Strona:PL Zola - Pogrom.djvu/419

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ucinano na stole operacyjnym, szczątki jatki rzeźniczej, zmiecione w jeden kąt, skóra, mięso i kości.
Gilberta, ujrzawszy kapitana Beaudoin, zadrżała. Mój Boże! jakże on był blady leżąc na materacu, z twarzą białą pod brudem i kurzem! Myśl, że przed kilku godzinami, trzymał ją w swych objęciach pełen życia i zdrowia, przejmowała ją grozą. Uklękła obok niego.
— Co za nieszczęście, mój przyjacielu! Ale to jest nic, wszak prawda?
I machinalnie dobyła chustki, otarła mu twarz, nie mogąc znieść tego potu, kurzu i ziemi, jaka ją pokrywała. Zdawało jej się, że przynosi mu tem ulgę.
— Wszak prawda? to jest nic, to tylko noga.
Kapitan, na pół śpiący, otworzył oczy z trudnością. Poznał swych przyjaciół, i usiłował się uśmiechnąć.
— Tak, tylko noga... Nawet nie czułem uderzenia kuli, zdawało mi się, że źle stąpnąłem i upadam...
Mówił to z wysiłkiem.
— Och, pić, pić!
Wtedy pani Delaherche, pochylona nad materacem, pobiegła po szklankę i karafkę z wodą, do której wlano nieco koniaku. Skoro kapitan wypróżnił chciwie szklankę, musiała resztę wody rozdać między sąsiednich rannych wszystkie ręce się wyciągały, gorące zaklęcia ją błagały. Ja-