Strona:PL Zola - Pogrom.djvu/416

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

niły się swą nagością, między szczątkami mundurów i podartych spodni. Nogi się wyciągały, jeszcze obute, zmiażdżone i krwią ciekące, kolana i łokcie, niby młotem potrzaskane, wisiały martwe u ciał. Były tam ręce pomiażdżone, palce, które ledwie się trzymały na kawałku cienkim skóry. Nogi i ramiona pourywane były najliczniejsze, skostniałe z bólu, ciężkie jak ołów. Ale najniebezpieczniejsze rany były to zadane w brzuch, piersi lub głowę. Żywoty ciekące krwią przez straszne dziury; pod skórą potworzone całe węzły wnętrzności, krzyże nadwyrężone, połamane, zginały postawę w jakieś dziwne kształty. Tu i owdzie płuca były podziurawione, niektóre tak delikatnie, że krew wcale nie szła, inne rozdarte tak, że życie uciekało krwawym potokiem; i upływ krwi wewnętrzny, którego nie było widać, piorunował ludzi odrazu. Wreszcie głowy ucierpiały najwięcej; szczęki potrzaskane, miazga krwawa z zębów i języka; oczy wbite w czaszki, lub całkiem wyłupione; czaszki otwarte, dozwalające widzieć mózg. Wszyscy ci, którzy dostali kulą w kość pacierzową lub mózg, podobni byli do trupów, unicestwieni zupełnie; inni znowu, którzy mieli kości potrzaskane, gorączkowali, rzucali się, domagali się pić głosem wielkim i błagalnym.
Pod szopą, gdzie dokonywano operacyj, widowisko niemniej było straszne. W pierwszem zamięszaniu dokonywano tylko operacyj naglą-