Strona:PL Zola - Pogrom.djvu/283

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

żonę, interesa, rozsądek mieszczucha spokojnego. Zamknął się więc w domu, zabarykadował się w nim, biegał po nim, jak zwierz w klatce, przechodząc z jednego pokoju do drugiego, badając czy wszystkie okiennice są dobrze zatarasowane. Policzył swe naboje; było ich jeszcze ze czterdzieści. Potem spojrzawszy po raz ostatni na Mozę dla przekonania się, czy atak nie grozi od strony łąk, zatrzymał go widok wzgórzy lewego brzegu. Pióropusze dymu wskazywały wyraźnie stanowiska bateryj pruskich. I po nad straszliwą bateryą Frénois, na brzegu lasku Marfée, dojrzał gromadę mundurów daleko liczniejszą, tak błyszczącą pod słońcem, że kładąc binokle na okulary rozróżniał złote szlify i hełmy.
— Ach, ci ludzie! — powtarzał, grożąc pięściami.
Tam na wzgórzu stał król Wilhelm i jego sztab. O godzinie siódmej przybył on z Vendresse, gdzie nocował i stanął na górze, wolny od wszelkiego niebezpieczeństwa, mając przed sobą dolinę Mozy i bezgraniczną przestrzeń pola bitwy. Ogromny plan w wypukłorzeźbie rysował się przed nim od jednego do drugiego brzegu a on stojąc na pagórku, jak na tronie olbrzymim, patrzał.
We środku, na ciemnem tle lasów ardeńskich, rysując się na horyzoncie, jak firanka starej zieleni, odbijał się Sedan z liniami geometrycznemi swych fortyfikacyj, które zalane łąki i rzeka otaczały od północy i wschodu. W Bazeilles domy