Strona:PL Zola - Pogrom.djvu/242

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

minut, czas przestał się liczyć; był to niejako odwet ciała znużonego, zagłębiającego w śmierć całą istotę bytu. Nagle, wstrząśnieni tym samym dreszczem, obaj się obudzili. Co to było? co się stało, od jakiego czasu spali? Z wysokich okien przenikała ta sama jasność blada. Byli rozbici, muskuły im się rozleniwiły, członki ich bolały bardziej niż wtedy, gdy się położyli. Na szczęście, tak im się zdawało, nie spali więcej nad godzinę. Nie zdziwili się, widząc Weissa siedzącego na tem samem krześle, oczekującego niejako na ich przebudzenie się w tej samej zgnębionej postawie.
— Do licha! — zawołał Jan — trzeba jednak wstać i połączyć się z pułkiem przed południem.
Wyskoczył na podłogę z lekkim okrzykiem bólu i ubrał się.
— Przed południem! — powtórzył Weiss. — Czy wiesz pan, że teraz jest siódma godzina wieczór i że śpicie już od dwunastu godzin.
Siódma godzina, wielki Boże! Zmieszali się obaj. Jan już ubrany, chciał zaraz biedz a Maurycy, leżąc w łóżku, narzekał że nie może ruszyć nogami. W jaki sposób odszukać pułk? czy armia nie oddaliła się ztąd jeszcze? I gniewali się obaj, że pozwolono im spać tak długo. Ale Weiss z gestem rozpaczy odrzekł:
— A cóż lepszego mieliście do roboty? Dobrze zrobiliście, śpiąc tak długo.
Od rana włóczył on się po Sedanie i okolicy. Wrócił niedawno, zgryziony nieczynnością wojsk,