Strona:PL Zola - Pogrom.djvu/208

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

pusu 7-go, wywołało nadzwyczajne zamieszanie. Biegano, popychano się. Z obawy więc, by mu nie zabrano wózka i konia, odjechał, zostawiając Sylwinę, która miała dokonać różnych zakupów w mieście.
— Ale ona powróci niedługo — kończył swym głosem spokojnym. — Zapewne schroniła się do doktora Dalichamp, jej ojca chrzestnego... Zresztą, jest to dziewczyna odważna, z miną zuchwałą.. Ma ona dużo dobrych przymiotów...
Czy szydził? A może chciał wytłomaczyć, dla czego trzymał tę dziewczynę, która była powodem rozterki między ojcem i synem, która miała dziecko z prusakiem, dziecko, którego pozbyć się nie chciała. Znowu spoglądał z ukosa w milczącym uśmiechu.
— Karolek śpi tam, w jej pokoju, i z pewnością ona niedługo przyjdzie.
Honoryusz, drżąc cały, patrzał na ojca tak uparcie, że ten znów począł chodzić. Zapanowało milczenie długie, Honoryusz machinalnie krajał i jadł chleb. Jan także jadł ciągle, nie mieszając się wcale do rozmowy. Maurycy, siedząc oparty oburącz na stole, przypatrywał się meblom, staremu kredensowi, zegarowi, marzył o dawnych wakacyach, które przepędzał niegdyś w Remilly, z siostrą Henryetą. Czas upływał, zegar wybił godzinę jedenastą.
— Do dyabła! — zawołał — mogą nas odejść!