Strona:PL Zola - Pogrom.djvu/138

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

nowisku, a gdy ten nadszedł z Vouziers właśnie w tej chwili, tłomacząc się że jadł śniadanie u baronowej Ladicourt, został surowo zgromiony, czego zresztą wysłuchał w milczeniu, w postawie poprawnej pięknego oficera.
— Moje dzieci, powtarzał pułkownik, przechodząc przed szeregami, będziemy zapewne zaatakowani tej nocy, lub jutro rano o świcie... Przygotujcie się dobrze i pamiętajcie, że pułk 106 nigdy się nie cofał!
Wszyscy przyjmowali te słowa z okrzykami, wszyscy woleli „wziąć się za łeb“ by raz to skończyć, niż w zmęczeniu truć się i tracić odwagę. Obejrzano karabiny, zmieniono iglice. Ponieważ rano jedzono zupę, więc teraz zadowolono się kawą i sucharami. Zabroniono się kłaść. Awangardy wysunięto na pięćset metrów, a placówki rozstawiono wzdłuż brzegu Aisny. Wszyscy oficerowie czuwali koło ognisk obozowych. W oddali, pod nizkim murem, spostrzegano od czasu do czasu przy drżącym blasku jednego z tych ognisk, złocone, szamerowania munduru naczelnego wodza i jego sztabu, cienie poruszające się, niespokojne, biegnące ku drodze, nadstawiające uszów na tentent koni, w straszliwym niepokoju co do losu trzeciej dywizyi.
Około północy Maurycego postawiono na straconej placówce, na skraju pola zarosłego jałowcem, między drogą i rzeką. Noc była czarna jak atrament. Gdy się znalazł sam, w przygnębia-