Strona:PL Zola - Pogrom.djvu/125

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Była to zwykła historya, zwykły romans Honoryusza Foucharda i Sylwiny Morange. Ona, tęga dziewczyna o pięknych i uległych oczach, utraciła w dzieciństwie matkę, robotnicę uwiedzioną, pracującą w jednej z fabryk w Raucourt; doktór Dalichamp, jej ojciec chrzestny przypadkowy, dzielny człowiek, gotowy zawsze adoptować dzieci nieszczęśliwych kobiet, które doglądał, powziął myśl umieszczenia jej za służącą u ojca Fouchard. Zapewne, że stary ten wieśniak, zostawszy rzeźnikiem dla zarobku, roznosząc swe mięso w dwudziestu gminach okolicznych, był skąpcem obrzydłym i bezlitośnie surowym, ale będzie czuwał nad małą i zrobi ona los, byle tylko pracowała. W każdym razie ocaloną zostanie przed rozpustą fabryczną. Naturalnym biegiem rzeczy, że u ojca Fouchard syn domu zakochał się w służącej. Honoryusz miał szesnaście lat, gdy Sylwina miała zaledwie dwanaście, a gdy ona doszła do szesnastu, on już był dwudziestoletnim młodzieńcem, ciągnął los do wojska i wyciągnąwszy dobry, postanowił się z nią ożenić. Dzięki rzadkiej uczciwości, będącej wynikiem natury refleksyjnej i spokojnej chłopca, nic między nimi nie zaszło, prócz uścisków w stodole. Ale kiedy wyznał swe zamiary ojcu, ten rozgniewał się, i rzekł, że wprzódy umrze, nim na to zezwoli; dziewczynę jednak zatrzymał spokojnie, spodziewając się, że to jakoś przejdzie. Przez dwa lata jeszcze, młodzi ludzie się kochali, ale pozostali