Strona:PL Zola - Pogrom.djvu/103

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wyprostowana, kołysała się zgodnie z ruchem konia. Muzyka pułkowa i markietani szli z tyłu. Za nimi wlokły się ambulanse i furgony wraz z konwojem całego korpusu, konwojem olbrzymim wozów z furażem, furgonów zamkniętych z żywnością, wózków z bagażami, szereg powózek wszelkiego rodzaju, ciągnących się na przestrzeni przeszło pięciu kilometrów, które na rzadkich zagięciach drogi widziano doskonale, niby wielki ogon. Wreszcie na samym końcu, trzody bydła zamykały kolumnę, gromada dużych wołów postępujących wśród chmury kurzu, mięso jeszcze żywe, popędzane batami ludu wojennego i wędrującego.
Lapoulle od czasu do czasu poprawiał na sobie tornister poruszeniem pleców. Pod pozorem, że jest najmocniejszy, obciążano go sprzętami należącemi do całej sekcyi, kotłem wielkim i manierkami na wodę. Tym razem nawet kazano mu dźwigać łopatę kompanii, wmawiając w niego, że to jest zaszczytem. Nie skarżył się wcale, śmiał się ze śpiewki, jaką Loubet, tenor sekcyi, wyśpiewywał w czasie marszu. Ten Loubet miał sławny tornister, w którym wszystko można było znaleźć: bieliznę, trzewiki na zmianę, igły i nici, szczotkę, czekoladę, obrus, kociołek, nie licząc żywności regulaminowej, jak suchary i kawa; dźwigał także naboje, a na wierzchu tornistru miał płaszcz zwinięty, namiot i kociołki, co wszyst-