Strona:PL Zola - Pogrom.djvu/102

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Ale już ruszano i kapitan Beaudoin zbliżał się z miną zagniewaną, gotów do nagany, podczas gdy porucznik Rochas udawał, że gdzieindziej patrzy, uwzględniając pragnienie żołnierzy. Posuwano się drogą szalońską, wijącą się jak nieskończona wstęga, obsadzona drzewami, ciągnąca się prosto przez niezmierną płaszczyznę, wśród ściernisk i wysokich wiatraków, poruszających skrzydłami. Dalej ku północy, druty telegraficzne wskazywały inne drogi i widać było ciemne linie innych pułków, posuwających się wolno. Niektóre postępowały przez pola w zbitych kolumnach. Brygada jazdy na przodzie, na lewo, kłusowała wśród blasku słonecznego. I cały widnokrąg pusty, smutny i nieograniczony, zaludniał się temi strumieniami ludzi wylewającemi się zewsząd, tym potokiem niepowstrzymanym mrowisk olbrzymich.
Koło godziny dziewiątej, pułk 106 zeszedł z drogi do Châlons i puścił się na lewo, gościńcem do Suippe, ciągnącym się prosto. Maszerowano po obu stronach drogi, zostawiając jej środek wolnym, którym szli sami oficerowie. Maurycy zauważył ich twarze zadumane, będące w uderzającej sprzeczności z wesołem usposobieniem i hulaszczem zadowoleniem żołnierzy, którzy jak dzieci cieszyli się z tego, że nakoniec odbywają pochód. Ponieważ sekcya znajdowała się prawie na czele kolumny, widział więc zdala pułkownika de Vineuil, którego postawa smutna,