Strona:PL Zola - Podbój Plassans.djvu/399

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

uśmiechało się z drwiącem spojrzeniem i rozważało jego słowa, skoro tylko się oddalił.
— Ma to, na co zasłużył, prawił hurtowy kupiec migdałów. Czy pamiętacie, moi panowie, jak on to zawsze gorąco popierał i wychwalał tego księdza? Latał po całem Plassans, głosząc cnoty swojego lokatora! Dziś jednak musi myśleć inaczej, bo głupio wygląda, gdy mu o tem wspomnieć.
Wówczas panowie ci zaczynali sobie szeptać na ucho o skandalicznych plotkach obiegających miasto, urozmaicając je swojemi uwagami.
— Mojem zdaniem — oświadczał właściciel firmy białoskórniczej, — Mouret jest safanduła. Na jego miejscu wziąłbym za kark proboszcza i wyrzucił za próg mojego domu.
Na ten pogląd zgadzało się całe kółko zebranych przyjaciół, uznając jednogłośnie pana Mouret za typowego safandułę. I śmieli się, wspominając, jak to on niegdyś szydził z mężów dających się powodować żonom, zapewniając, że nigdy nie będzie pod pantoflem.
Plotki o pożyciu domowem państwa Mouret, jakkolwiek złośliwie były szerzone w Plassans przez ukrywające się w cieniu osobistości, nie wybiegały wszakże po za grono ludzi, zajmujących się niemi specyalnie. Wogóle zaś udawano zupełną o nich nieświadomość, mówiąc głośno, że nic dziwnego, iż nowy proboszcz nie wprowadził się do plebanii, albowiem nie miałby przy niej tak obszernego ogrodu jak obecnie a brewiarz swój najlepiej lubi