Strona:PL Zola - Pieniądz.djvu/58

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Tak, tak, Sicardot, teraz już doskonale sobie przypominam — mruczał Busch półgłosem. — Z bezwstydną czelnością podpisał rewersy nazwiskiem żony. Zapewne musieli mieszkać przy ulicy la Harpe pod tem nazwiskiem. Nic dziwnego! łotr ten zachowywał wszystkie środki ostrożności, aby w każdej chwili módz się wynieść cichaczem... Aha! więc polował nietylko na złoto ale i na dziewczęta, które biegały po schodach. Głupiec! może kiedyś źle wyjść na tem!
— Cicho! cicho! — upominała Méchainowa. — Trzymamy go wreszcie! Doprawdy jest Bóg na Niebie! Teraz już spotka mnie nagroda za tego Wiktora, którego... niech mi pan wierzy... kocham serdecznie, chociaż to niepoprawny chłopak!
Wyraz radości jaśniał na jej twarzy. Zadowolenie malowało się w małych oczkach, głęboko ukrytych w policzkach, z których tłuszcz zdawał się spływać.
Ale Busch, ochłonąwszy z gorączki, w którą wprawiło go rozwiązanie ciemnej przez lat tyle zagadki, zastanawiał się teraz na chłodno i milczał, kiwając głową... Kto wie, czy nie dałoby się jeszcze oskubać Saccarda, chociaż w obecnej chwili jest bankrutem?.. Ale niełatwa będzie z nim sprawa, bo ostre ma zęby i nie pozwoli szarpać się bezkarnie.
Zresztą pomimo owego podobieństwa, które tak uderzyło Méchainową, może on sam nie wie, że ma syna i gotów go się wyprzeć...