Strona:PL X de Montépin Tragedje Paryża tom 6.djvu/93

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

mać, byłaby padła na posadzkę, jak kwiat sierpem skoszony.
Oplótłszy rękoma szyję swego kochanka, ukryła twarz na jego piersiach, i głosem złamanym przez łzy płynące strugą wyjąknęła:
— Zgubiona jestem! zgubiona! Słyszysz, rozumiesz mnie Andrzeju? Jestem zgubiona!
— Co się stało? pytał Andrzej, na imię nieba odpowiedz!
— Miesza mi się w głowie! myśli zebrać nic jestem w stanie, wołała zalewając się łzami. Andrzeju, jeśli mnie kochasz, ratuj mnie, ocal! Och mój sen, jakąż on prawdę wywróżył!
Ukląkłszy przed Herminią, która się z płaczem rzuciła na kanapę, San-Rémo wypytywał ją o szczegóły z niepokojem.
Przerażenie jednak wicehrabiny było tak wielkiem, taki chaos panował w jej umyśle, że urywanemi bez związku prawie zdaniami, odpowiadała na zapytania kochanka.
Nakoniec markiz dostrzegł w lewej ręce wicehrabiny list zmięty, podarty, który ściskała konwulsyjnie. Łagodnie, z cierpliwością, rozprostował jej zaciśnięte palce, a wydobywszy list pochłaniał go oczyma. Zrozumiał wszystko! Blask ponurego światła rozjaśnił sytuację.
— Nieprawdaż, że jesteśmy zgubieni? pytała śledząc wzrokiem ruchy i wyraz twarzy czytającego.
Bądź to, że młody markiz pragnął pocieszyć swoją kochankę, wskazując jej nadzieję, jakiej sam nie miał i mieć nie mógł; bądź, że istotnie dojrzał jakieś słabe światełko pośród groźnych ciemności położenia, zawołał: