Strona:PL X de Montépin Tragedje Paryża tom 6.djvu/139

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

włosy hańbą okryłam, jeżeli on o tyle szanuje mnie jeszcze by mi chciał śmierć zadać, umrę żałująca, ze skruchą i z przebaczeniem z jego strony, być może!
— A więc, zawołał San-Rémo stłumionym głosem, u więc, jesteś umrzeć gotową?
— Tak! odpowiedziała.
— I nic nie zdoła już zmienić twego postanowienia?
— Nie!
— A więc daj mi swą rękę po raz ostatni Herminio! Zegnam cię, żegnam na zawsze!
— Gdzie idziesz? co zamyślasz uczynić, zawołała pani de Grandlieu zrywając się nagle, zatrwożona ponurym dźwiękiem głosu swego kochanka.
— Uprzedzę cię tam, wysoko! Jeżeli mamy zostać ukarani oboje, trzeba, ażeby najbardziej winny szedł pierwszy, i wskazał drogę drugiemu!
Wicehrabina zakryła twarz rękoma jak gdyby rozproszyć pragnąc ogarniający ją obłęd. Nagły zwrot nastąpił w jej zamąconym umyśle.
— Lecz gubiąc siebie, mnie zgubisz! wyjąknęła. Wydając na siebie wyrok śmierci, ja ciebie na śmierć skazuję. Ach! w przystępie ogarniającego mnie szału o tem zapomniałam! Dla siebie, przyjęłabym zgon, jako najwyższe dobrodziejstwo, ale go nie chcę dla ciebie. Pragniesz się zabić. Nie! nigdy! Zbrodnia, po popełnionym występku! Nie! nie! wszystko, niżli to raczej! Ratujmy się, skoro tak trzeba Andrzeju, ratujmy za jakąbądź cenę! Chwytajmy jakiekolwiek środki ocalenia! Zabraniam ci wychodzić stąd! Słyszysz mnie, zabraniam? Oczekuj tu na mnie. Idę po klejnoty!