Strona:PL X de Montépin Tragedje Paryża tom 6.djvu/138

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

djamenty nie są moją własnością. Należą one do pana de Grandlieu.
— Są one twojemi, odparł San-Rémo. Wicehrabia w przedślubnej intercyzie przekazał ci je na własność.
— I te rodzinne klejnoty, noszone przez całe wieki przez uczciwe kobiety, małżonki bez skazy, miałyby stać się okupem mego honoru. Honoru niegodnej, występnej żony? Czyliż podobna uczynić coś podobnego, Andrzeju? A gdybym nawet przyjęła tę upokarzającą mnie tyle propozycję, wyrzekła głosem złamanym, w jakiż sposób, powiedz, spełnićbym ją mogła? Jak wytłumaczyć przed panem de Grandlieu, że te djamenty, ów święty depozyt nie są już w mojem posiadaniu? Przepaść stoi ciągle otwarta przed nami; dobrze to widzisz. Prędzej, czy później, wpaść w nią będzie trzeba.
— Przed upływem miesiąca, wyjąknął Andrzej, klejnoty zwróconemi zostaną. Któż wiedzieć będzie, że one wychodziły z rąk twoich?
Tu jasno w najdrobniejszych szczegółach wytłumaczył jej kombinację dobrze nam znaną.
Herminia potrząsnęła głową.
— Nie! mój przyjacielu odpowiedziała z niezłomnem postanowieniem. Nie! tego nie uczynię! Wicehrabina de Grandlieu nie okupi dla siebie ocalenia hańbiącemi środkami! Okazałam się słabą aż do upodlenia, do kłamstwa, do zdrady! W odpokutowaniu winy okażę się mężną i silną. Podźwignę się z upadku odwagą! Wielkim był błąd popełniony, sprawiedliwie jest abym zań ukaraną została! Pochylę głowę pod wybuchem słusznego gniewu: a jeżeli człowiek, którego posiwiałe