Strona:PL X de Montépin Tragedje Paryża tom 6.djvu/11

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

pieniędzy. Uszczęśliwię cię, przysięgam! Rzecz zatem ułożona, nieprawdaż? Będziesz mnie kochała?
— Pan jesteś pijanym, albo szalonym! zawołała z oburzeniem dziewczyna.
— Szalonym, być może, odrzekł, ponieważ szaleję za tobą! Pójdź w me objęcia, aniołku drogi. Daj mi choć jeden pacałunek na zadatek naszej miłości.
— Precz! wykrzyknęła ze zgrozą Dinah. Ani się waż do mnie przybliżyć!
— Jakto, odmawiasz?
— Precz!.. precz! powtórzyła z odrazą.
— Ha! ha! jak widzę zwykłe dziewczęce ceregiele, mówił cynicznie się śmiejąc. Wolisz więc zawsze cierpieć biedę, jak teraz? Zastanów się, sama mi za to podziękujesz.
I mimo niepewnych nóg swoich, zbliżał się zygzakiem, z wyciągniętemi rękoma, naprzód ku dziewczynie.
Dinah, odskoczywszy na bok, uniknęła spotkania.
— Ej! mruknął łotr, nie pilno, mam czas. Prędzej czy później zawsze ja ciebie dostanę.
I rozpoczęła się gonitwa, która mogłaby wydać się. śmieszną, gdyby nie była niebezpieczną.
Sariol chwiejąc się skutkiem opilstwa, potykając, trącając o sprzęty, upadając, i znowu dźwigając się na nogi, gonił natarczywie Dinę, uciekającą po wszystkich kątach tej izby zamkniętej, z której niepodobna jej było się wydobyć.
Umykała przed nim tak zręcznie, że ile razy był już pewnym jej pochwycenia, zawsze mu się wyślizgnęła, pijanica zaś zakreślając najśmieszniejsze zygzaki, w nową