Strona:PL X de Montépin Tragedje Paryża tom 5.djvu/30

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

do złodzieja? W tym celu nosi on zawsze rewolwer w kieszeni. On tylko sam, i dwaj ogrodnicy mogą wchodzić do tego haremu. Dla nikogo on nie uczyni wyjątku, oprócz mnie tylko, jak ci to powiedziałam.
— W takim razie potrzebował by pan de Prades całego oddziału wojska dla strzeżenia zakazanego raju?
— Nie, moja droga. Ów raj strzeże się sam, dobrze i silnie.
— Jakim sposobem?
— Wszystkie aleje prowadzące do cieplarni i klombów kwiatowych, są pełne ukrytych zasadzek. Wszędzie tam znajdziesz sidła skomplikowane, żelazne pułapki, wilcze samotrzaski, ostrza stalowe, zęby pił kończatych, i Bóg wie co jeszcze. Pokazywał mi to wszystko. Aż zimno się robi spoglądając. Podobne to zupełnie do tortur średniowiecznych. Nieszczęśliwy, któryby się dostał w głąb owych maszyn o podwójnych spustach, nie wyszedłby ztamtąd, jak chyba cudem! Podniesiono by go z połamanemi nogami.
— Jakże to przerażające!
— Rozgłos o owych samotrzaskach rozbiegł się po okolicy; włóczęgi omijają te ogrody z obawą. Zresztą, cóżby tam ukraść mogli? Nic, oprócz kwiatów, a te za drogo by ich kosztowały.
— Lecz historja twego bukietu?
— Posłuchaj. Wczoraj oboje z Gontranem złożyliśmy wizytę panu de Prades. Uważałam że biedny mój dziadek mocno się zestarzał; był jednak bardziej dla mnie uprzejmym niż kiedybadżkołwiek. „Dyanko“. rzekł do mnie, otrzymałem nowe kwiaty, kwiaty, które pięknością