Strona:PL X de Montépin Tragedje Paryża tom 3.djvu/122

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

kiera, dodał: Czy poznajesz tę ranę twą ręką zadaną?
Dreszcz konwulsyjny wstrząsnął Gilbertem, nie odwrócił jednak utkwionego w trupa spojrzenia i przez parę minut smutno się weń wpatrywał.
— Oto twoja ofiara! mówił sędzia śledczy, zdziwiony tem zachowaniem się obwinionego. Czyliż w jej obecności ośmielisz się zaprzeczać, że nie byłeś zabójcą?
— Ha! zawołał pan de Presles, zastawiliście więc na mnie sidła! Byliście więc tak mocno przekonanymi o mojem występku, że rachowaliście, iż zdziwienie moje i przestrach wyrwie mi z piersi wyznanie tak strasznej, zbrodni, na myśl o której wstręt ogarnia i groza! Omyliliście się panowie! Spojrzyjcie na mnie, proszę. Czy wyczytacie na mojej twarzy obawę, albo zgryzoty sumienia? Sądzicie chyba, że jestem jednym z tych zatwardziałych kryminalistów, zachowujących się spokojnie pośród krwi. A więc, z ręką wzniesioną nad trupem, przysięgam że jestem niewinny!
To mówiąc, Gilbert przyklęknął na podłodze. A gdyby Bóg raczył cud uczynić, ciągnął dalej, gdyby dozwolił wybiedz jednemu choć słowu z tych ust nieruchomych, potwierdziłyby one, żem nie spełnił tej zbrodni!
— Zuchwałe bluźnierstwo! zawołał Boulleau-Duvernet.
— Nie! to panie siła czystego sumienia, odrzekł powstając wicehrabia.
Próba widocznie się nie udała. Konfrontacja przyniosła przeciwne, wbrew oczekiwanym rezultaty, które można było uważać za przychylne dla pana de Presles.
— Wyprowadzić obwinionego, zawołał Boulleau-Duvernet.