Strona:PL X de Montépin Tragedje Paryża tom 3.djvu/121

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

kształty ciała, leżącego na łóżku. Niepodobna było rozeznać rysów twarzy i jej ponurej bladości. Gilbert po paru sekundach, zwrócił się do sędziego, zapytując z cicha:
— Zdaje mi się że śpi. Czy można go przebudzić?
Boulleau-Duvernet nic nie odpowiedział.
— Baronie! zaczął młodzieniec po chwili milczenia, posłuchaj mnie, zaklinam! Czy mnie poznajesz? To ja, Gilbert de Presles. Oskarżają mnie o podwójną zbrodnię, której wiesz, żem nie popełnił. Przychodzę z ufnością odwołać się do twego honoru i prawości charakteru.
Wymówiwszy z cicha te słowa, wicehrabia czekał ze ściśnionem sercem.
Nic nie przerwało głębokiej ciszy w pokoju.
— Na imię nieba, baronie, odpowiedz! mówił dalej Gilbert. Jedno słowo wymów przynajmniej, jedno, jedyne, by przekonało, że mnie słyszysz.
Sędzia śledczy skinął ręką. Na ten znak umówiony, Jobin wraz z drugim agentem, rozsunęli nagle u okien firanki, wpuszczając strumień światła do żałobnej sypialni.
Gilbert zadrżał.
Marmurowe oblicze barona, te oczy, nieruchome szeroko otwarte, jasno świadczyły o nastąpionej śmierci.
Młodzieniec załamał ręce z wyrazem głębokiej boleści.
— Ależ on umarł, zawołał, on umarł!
— Zabity przez ciebie, odrzekł Boulleau-Duvernet i szybkiem poruszeniem, odjąwszy chustkę z szyi ban-