Strona:PL X de Montépin Tragedje Paryża tom 2.djvu/55

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

gał szybko wzrokiem, co następuje:
„Wybacz, drogi artysto, śmiałość i niedyskretność z mej strony, potrzebuję jednak widzieć się z tobą niezwłocznie, dla zasięgnięcia twej rady. Chodzi mi o udekorowanie nowego buduaru jaki sobie urządzć pragnę w rodzaju nieznanego dotąd cudu. Ażeby ów cel osiągnąć, do kogóż mam się udać, jak nie do ciebie? Twoja to wina, iż uprzejmością ośmielasz mnie do nadużywania twej życzliwości. Nie odmawiaj mi pomocy, inaczej zrzec się byłabym zmuszoną tego projektu, co wielką by mi przykrość sprawiło. Nie odmówisz mej prośbie, wszak prawda? Proszę więc, jeśli tylko ci czas pozwoli, przybądź dziś wieczorem około dziewiątej do mnie na filiżankę herbaty. Oprócz ciebie, dziś nieprzyjmuję nikogo.

Fanny Lambert.“

Zaledwie Jerzy ukończył czytanie listu, we drzwiach pracowni ukazała się głowa Walentego.
— Zapomniałem panu powiedzieć... rzekł.
— O czem?
— Że lokaj czeka w przedpokoju. Czy pan da odpowiedź?
— Odpiszę natychmiast, odparł artysta.
Napisać, łatwo to było powiedzieć, ale nie łatwo dokonać. W maleńkim zaimprowizowanym bileciku, pomieścić dostateczną ilość dowcipu, uprzejmości, wraz z tajonem powściągliwie uczuciem? i wszystko to zawrzeć w czterech wierszach najwyżej. Ciężkie to było zadanie do spełnienia dla Jerzego. Podarł parę brulionów i nakreślił wreszcie treściwie te kilka wyrazów: