Strona:PL X de Montépin Panna do towarzystwa.djvu/35

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Zuzanna przeżegnała się, przyklękła przed łóżkiem i odeszła.
Baronowa uklękła przy krześle i zdawała się zabierać do modlitwy. Filip ze zmarszczonemi brwiami, spuszczoną głową, umiał minę dziwnie zamyśloną.
Nagle zwrócił się do Honoryusza i zapytał:
— Który lekarz bywał u wuja?
— Żaden panie Filipie — odpowiedział kamerdyner.
— Jakto żaden? Więc mój wuj był opuszczony?
— Pan Raul nieraz chciał sprowadzić doktora, ale mój pan nie chciał nawet o tem słuchać.
— Nie trzeba było zwracać na to uwagi i sprowadzić doktora pomimo jego woli.
— Ah, panie Filipie, kiedy pan hrabia, czegoś nie chciał uczynić, niepodobna było nie być mu po słusznym.


XVI.

Filip zadrżał widocznie słuchając kamerdynera i dziwny jakiś ogień błysnął mu w oczach.
Po chwili namysłu, mówił dalej:
— A więc mój wuj, nie brał żadnych lekarstw?
— Właściwych lekarstw nie brał, tylko jakąś uspakajającą miksturę, którą sam sobie przepisywał.
— A gdzie przyprawiano tę miksturę?
— W aptece pałacowej.
— Nigdy nie słyszałem o tej aptece.
— Jest ona tu jednak zawsze, od czasu kiedy p. doktór Gilbert, zmarły w Ameryce osiemnaście lat temu, mieszkał tu z bratem.
— Czy ty podawałeś tę miksturę mojemu wujowi?
— W pierwszych chwilach, ja podawałem, ale choroba uczyniła mego biednego pana tak nerwowym, tak mizantropijnym, że wkrótce nie chciał nic przyjmować z moich rąk.
— I któż wtedy mu podawał?
— Pan Raul... Mój pan nikogo nie znosił prócz niego... Ah! pan Raul, ile on miał cierpliwości, i poświęcenia! Dniem i nocą siedział przy wuju, nie opuszczał go ani na chwilę... Pielęgnował go tak jak gdyby był jego synem a nie siostrzeńcem, i dla tego to, jak mówiłem pan hrabia jego jednego tylko znosił.
— Czy sądzisz, że mój wuj zrobił testament? — zapytał Filip.
— Nie sądzę... pocóż by miał robić testament? Czyż pan hrabia nie miał naturalnych spadkobierców, którzyby się podzielili tem co po nim zostanie?
— Właśnie dla tego ażeby ten podział nie był równy, mógł uczynić testament — odrzekł Filip.
— Wszak wiesz o tem, że mój wuj mało miał bardzo sympatyi do mojej matki i do mnie, gdy tymczasem kochał bardzo mego kuzyna Raula... Trudno przypuszczać, ażeby nie pragnął odznaczyć i to w wielkich rozmiarach, swego ulubionego siostrzeńca...
— A na cóżby? Pan Raul i tak jest dość bogaty...
— Eh! mój kochany Honoryuszu, wszak wiesz... woda zawsze płynie do rzeki!... Z resztą jeśli nawet taki jest, to sprawiedliwie, nie myślałbym się skarżyć... Poddając się wszystkim wymaganiom, wszystkim kaprysom, chorego, zgryźliwego i samowolnego starca, mój kuzynek zasłużył n a większą część sukcesyi.
— To prawda panie Filipie, pomimo to jednak przekonany jestem, że biedny mój pan żadnego nie napisał testamentu.
Badanie to kamerdynera wuja, młody baron na tem zakończył.
— Idź spocząć, mój przyjacielu — rzekł Filip — bardzo zapewne tego potrzebujesz.
Honoryusz ukłonił się nizko i wyszedł.
Filip odprowadził go do drzwi, które za nim zamknął, pilnie przez chwilę słuchając oddalających się kroków starego kamerdynera.
Powrócił do matki.
— Słyszałaś matko? — zapytał.
— Wszystko. Uważałam dobrze i zrozumiałam zaraz, że nie bez celu wypytywałeś go.
— Honoryusz wydaje się być przekonanym, że nie ma testamentu.
— Podzielam to przekonanie.
— Żadnego doktora nie było u wuja... Mikstury, które mu Raul podawał, były tu na miejscu przygotowywane, z preparatów wziętych z apteki pałacowej... Nareszcie, kuzynek mój sam jeden był przy śmierci hrabiego, zawiadomił nas dopiero kiedy już umarł!!
Pani de Garennes poczuła lekki dreszcz prze chodzący ją od głowy do stóp.
— I cóż za wnioski wyprowadzasz — zapytała — z tego wszystkiego?
— Nic zupełnie, dotychczas... szukam...
— Czego?
— Sposobu, ażeby cały majątek nam się dostał. Podwójnie byłbym szczęśliwy: raz mając miliony, drugi raz mając je wbrew woli człowieka który nas nienawidził, którego ja pamięć przeklinam...
Mówiąc te słowa Filip uniesiony gniewem, podniósł głos...
— Milcz, milcz! zawołała przestraszona baronowa. — Nierozsądny! gdyby cię kto usłyszał.
— To prawda — szepnął kuzyn Raula.
I zamyślony usiadł koło biurka, w którem przed dwoma dniami hrabia de Vadans złożył swój testament. Na biurku leżało jeszcze pióro, którem hrabia pisał, lak którym kopertę zapieczętował i arkusz bibuły, którym suszył napis na kopercie.
Imaginacya Filipa budowała ponury dramat. Rozwiązanie tego dramatu, jeśli potrafi go doprowadzić do upragnionego rezultatu, wprowadzi matkę a tem samem i jego, w posiadanie całego majątku hrabiego de Vadans.
Jaka mogła być cyfra tego majątku, zwiększonego dochodami, których hrabia ałą tylko cząstkę wydawał od lat tylu, żyjąc w zupełnem odosobnieniu? Nie wiedział, ale przypuszczał, że musiała być olbrzymią.
Miliony tańczyły mu przed oczami.
Przyszła mu do głowy myśl ażeby co do tego wybadać Honoryusza, lecz przez rozsądek wstrzymać się postanowił.
Spojrzenia jego błądziły po pokoju nie zatrzymując się na żądnym przedmiocie, jak zwykle u człowieka owładniętego jedną myślą i pracującego umysłem. Machinalnie wzrok jego padł na leżące na biurku arkusze bibuły służące do suszenia atramen-