Strona:PL X de Montépin Panna do towarzystwa.djvu/34

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

naprzód do pani de Grammes. Baronowa jak wiemy mieszkała przy ulicy de Madame. Filip był u matki.
Wiedząc, że hrabia jest umierającym, oboje rozmawiali o nadziei spadku, i zapytywali się wzajemnie, czy nadzieje te nie zakończą się okrótnym zawodem.
Matka zarówno jak syn niczego przed sobą nie ukrywali, rozumieli się przewybornie, gdyż jedno warte było drugiego.
Dzwonek dał się słyszeć.
W parę sekund pokojówka oznajmiła wizytę pana de Challins.
Filip i baronowa spojrzeli się po sobie.
— Prosić... — rzekła pani de Garennes.
Raul wszedł.
— Przynosisz nam złą nowinę? — zawołał Filip.
— Tak mój kuzynie — odrzekł młody człowiek — Drogi nasz wuj, żyć przestał.
Baronowa zasłoniła suche oczy chustką.
— Biedny mój brat — wyszeptała głosem, który usiłowała uczynić drżącym. — Okazywał się niesprawiedliwym, okrótnym względem mnie i mego syna, a pomimo to kochałam go... Śmierć jego głęboko mnie zasmuca...
— Niecałe dwie godziny upłynęły, jak zgasł... — odrzekł Raul — przyszedłem umyślnie, żeby was uprzedzić, sam zaś idę wyjednać upoważnienie do przewiezienia zwłok do Compiègne, tak a bowiem była je go ostatnia wola...
— A czy zrobił testament? — zapytał Filip.
— Nie sądzę... ustnie dał mi poznać swoje życzenie.
— Czy opieczętowanie zostało zrobione w pałacu?
— A pocóż?... Słyszałem nieraz wuja jak mówił, że brat jego Gilbert umarł przed wielu laty w Ameryce, a więc dwóch tylko jest spadkobierców, moja ciotka i ja, majątek musi być przecież podzielony między nas...
— Słusznie — rzekła baronowa — opieczętowanie jest zbyteczne. Czy potrzebujesz nas Raulu?
— Tak jest moja ciotko. Przyszedłem was prosić, ciebie i Filipa, ażebyście mnie zastąpili przy zwłokach naszego krewnego, podczas mojej nieobecności.
— Jesteśmy gotowi — rzekł Filip z żywością — matka i ja udamy się natychmiast do pałacu. Zresztą potrzebujesz zapewne spoczynku, wydajesz się całkiem wyczerpany ze zmęczenia.
— Pięć nocy nie kładłem się spać...
— Zastąpimy cię tej dzisiejszej nocy — rzekła baronowa — idźże za swemi interesami.. Za dwadzieścia minut będziemy na ulicy Garancière.
— Raul uścisnął rękę ciotki i kuzyna, wsiadł do fiakra oczekującego go na dole.
— Matka z synem pozostali sami.
— Jeżeli szczęśliwa nasza gwiazda sprawi, że nie ma testamentu — rzekła baronowa — weźmiemy połowę spadku.
— Cały majątek powinniśmy wziąść — rzekł Filip.
— Cały majątek? — powtórzyła pani de Garennes.
— Tak, cały.
— Ależ to niepodobna.
— Kto wie.
Baronowa spojrzała na syna z ciekawością i niepokojem.
— Jakąż ty masz myśl? — zapytała.
— Powiem ci później, matko.
— Dla czegóż nie teraz?
— Dla tego, że naprzód chcę wiedzieć, czy plan mój jest możliwy do wykonania, a to zależy od wielu rzeczy... Tymczasem pałac jest dla nas otwarty... Spieszmy korzystać z tego.
— Włożę tylko żałobne ubranie i zaraz powrócę.
Pani de Garennes wyszła z salonu.
Filip przechadzał się wzdłuż i wszerz ze wzruszeniem, widocznie zaprzątnięty jakąś myślą, niedającą mu pokoju.
— Jeśli Raul myli się — mówił do siebie — jeżeli testament znajduje się w rękach notaryusza, wszystko przepadło... Jeżeli przeciwnie wuj zaniedbał napisania ostatniej swej woli, moja matka sama będzie dziedziczyć... to już moja rzecz.
Baronowa ukazała się, ubrana całkiem czarno.
— Otóż jestem... — rzekła.
— Idźmy.
Oboje skierowali się ku ulicy Garancière i przez całą drogę nie zamienili ani słowa.
Oboje pogrążeni byli w myślach.
Berthaud stangret odźwierny zmarłego hrabiego otworzył im bramę.
— Co za nieszczęście pani baronowo, co za nieszczęście! — rzekł stary sługa łkając.
— Tylko co powiedziano nam tę smutną nowinę — odpowiedziała pani de Garennes — i przychodzimy.
Honoryusz usłyszawszy dzwonek, otworzył drzwi przedsionka.
Zobaczywszy baronowę z synem pospieszył na ich spotkanie, i kłaniając się nizko, zapytał:
— Pan de Challins uprzedził panią baronowę?
— Tak, Honoryuszu, i przychodzę z synem pomodlić się przy zwłokach mego biednego brata... zaprowadź nas do jego pokoju... proszę cię.
— Pani baronowa znajdzie tam Zuzannę.
Zastąpiemy ją.
Wszyscy troje skierowali się ku pokojowi hrabiego de Vadans.
Zuzanna uporządkowała wszystko.
Świece paliły się przy zwłokach.
Krucyfiks spoczywał na piersiach zmarłego i poczciwa kobieta klęczała przy łóżku i modliła się.
Wstała posłyszawszy kroki wchodzących.
Filip i pani de Garenne zbliżyli się do łoża śmiertelnego i przyglądali się bladej i wychudłej twarzy Maksymiliana. Trup, którego sztywne kształty rysowały się pod kołdrą, podobny był do szkieletu.
Pani de Garennes wydała jęk sztucznie modulowany, z akompaniamentem tych słów:
— Oh! mój biedny bracie,., nie mogłam cię zobaczyć za życia! nie mogłam uścisnąć cię poraź ostatni!...
I zakrywając twarz rękami zdawała się płakać.
— Możesz odejść Zuzanno — rzekł Filip do starej służącej bardzo cichym głosem — wszyscy tu zapewne potrzebujecie spoczynku. Matka moja i ja będziemy czuwać przy zwłokach.