Strona:PL Władysław St. Reymont - Fermenty 01.djvu/252

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 250 —

— Skoro zastępuje ojca, to tem samem odpowiada za wszystko.
— Odpowiada, odpowiada, my tylko odpowiadamy! Janowa, ubranie!.. Pójdę sam!..
— W tej chwili idę! — zawołała, widząc, że był gotów, i poszła zaraz.
— No, no! kasa była zamknięta, on jeździł już na rowerze, a pasażerowie pojechali bez biletów, na szwarc? Wiedziałem, że tak będzie! — mówił, gdy powróciła.
— Przeciwnie. Było kilku pasażerów, widziałam ich odchodzących od kasy z biletami.
— Jutro obejmiemy służbę. Przysięgam Bogu, że oni okpiwają. W nocy słychać było najwyraźniej, że z ekspedycji wyprowadzono rower, tak, Zaleski jeździł. Dzieją się tam hece! — Nie darujemy tego, o, nie! — uderzył znowu pięścią w kolano, bo straszliwie zabolały go stawy. — Raporciki się kropną, aż miło! — uśmiechnął się, chwycił zębami brodę i słuchał czytania w dalszym ciągu, ale już myślą przepatrywał księgi kasowe i dzienniki, znajdował nieporządki, opuszczenia, jakie Zaleski ze Stasiem porobili, i układał surowy raport w myśli.
Janka czytała bezdźwięcznym, znudzonym i podrażnionym głosem; zdenerwowało ją kilkodniowe, nieustanne czuwanie, dziwactwa i kaprysy ojca, które chwilami były zupełnem już warjactwem. Często nie mówił prosto: ja, tylko: my, z jakąś szczególną powagą wypowiadając ten zaimek. Strach ją ogarniał, bo