Strona:PL Władysław St. Reymont - Fermenty 01.djvu/181

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 179 —

— To są chamy, najczystsze chamy, dorobkiewicze, hołota, ot, co oni są, panie Babiński.
W milczeniu już doszli do Zacisza, bo Stasia zraził ostry, nienawistny ton Świerkoskiego.
W przedpokoju Stasio się rozebrał, obciągnął, przejrzał w lusterku, przyczesał włosów, zapiął rękawiczki, ruszył się kilka razy, próbując, czy grzbiet dobrze się wygina w ukłonach, i dopiero weszli do stołowego, bo tam się świeciło.
Osiecka, Zosia i jakaś pani siedziały przy herbacie.
Świerkoski przywitał się i usiadł, a Staś kłaniał się, nie śmiejąc postąpić kroku, aż go Osiecka przyprowadziła przed nieznajomą i zarekomendowała:
— Pan Babiński, moja siostrzenica, Tola!
— Zosiu! nalej herbaty panom. Mieliście panowie śliczny pomysł, przychodząc do nas, będzie nam, biednym samotnicom, weselej trochę, bo teraz takie długie wieczory, że wprost końca nie mają. Jakże zdrowie, panie Stanisławie?...
— Dziękuję pani dobrodziejce, dzisiaj jestem zupełnie zdrów. — Porwał się, aby odebrać z rąk Zosi filiżankę, i w tym ruchu ręce ich się spotkały, zarumienili się oboje.
Staś usiadł, pił herbatę i patrzył na nią z rozkoszą, jak się przesuwała cichutko i z niezrównanym wdziękiem. Świerkoski przysiadł się przy Osieckiej, która po przeczytaniu listu, przezeń przyniesionego, zbliżyła się do niego i dosyć tajemniczo zaczęła rozmawiać.