Strona:PL Teodor Jeske-Choiński-Gasnące słońce Tom IV.djvu/037

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Szli, przeciw zwyczajowi germańskiemu, w milczeniu, a gdy podeszli na odległość pocisków rzymskich, zakrył się pierwszy szereg z przodu tarczami, drugi zaś podniósł swoje do góry, broniąc głów przed strzałami.
Daremnie wysilali się procownicy, by złamać ten mur ruchomy. Kwadowie postępowali w szeregu tak zwartym, że nie zostawili najdrobniejszej szczeliny dla pocisków. Z głuchym łoskotem spadały kamienie na dach z tarczy, nieszkodliwie dla napastników.
A tuż za piechotą skrzypiały maszyny oblężnicze, posuwane na kołach przez ręce niewidzialne. Ciągnęły tarany, wieże, olbrzymie ślimaki, wozy, napełnione drabinami i wiązkami chrustu, domki, zaopatrzone okienkami. Pchali je ludzie, ukryci w ich wnętrzu.
Cały ten tabor poruszał się ku zdumieniu Rzymian w największym porządku, bez zwykłych okrzyków germańskich.
W chwili, kiedy Kwadowie, przekroczywszy rów, wdarli się na wał, rozległa się komenda, podawana setnikowi przez setnika. Z błyskawiczną szybkością odchylił pierwszy szereg tarcze i chmura włóczni zawisła nad murami, prażąc obrońców obozu. Stało się to tak nagle, że zanim się Rzymianie spostrzegli, zakrył Germanów znów dach z tarczy.
Prawie równocześnie przypadli Jazygowie i drugi szereg Kwadów cisnął swoje włócznie.
Głośne klątwy odpowiedziały z góry na zręczność barbarzyńców. Żołnierz rzymski zrozumiał te-