Strona:PL Teodor Jeske-Choiński-Gasnące słońce Tom III.djvu/133

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Ludy dalsze, gdy rzucały ziemię ojców, zostawiały za sobą głuche puszcze i nędzne chaty, których nikt nie żałował, sąsiedzi zaś cesarstwa, zmuszeni do ustąpienia z dzierżaw swych przed najeźdźcami, tracili owoce pracy kilku pokoleń.
Przeto nie ucieszyli się Markomanowie odwiedzinami pobratymców, nie odznaczających się uprzejmością.
Trzeba ich było albo siłą odeprzeć, albo skierować groźny potok dzikich ludów na ziemie rzymskie.
Wybrano środek drugi.
Rzym jednak przyjął na granicy naiwne dzieci północy żelazem, zamiast chlebem i solą. Legioniści wypisali na plecach barbarzyńców, którzy domagali się siedlisk w prowincyach, mieczami taką odpowiedź, że zgromieni cofnęli się czemprędzej za Dunaj, by o niej zapomnieć.
Zdawało się, iż stanowczość legatów i trybunów obrzydzi Germanom nowe wędrówki. Tymczasem stało się wręcz przeciwnie. Dzikie ludy, przypatrzywszy się zblizka bogatym krajom imperatora, rozniosły wieść o ich cudach po wszystkich lasach, budząc wszędzie chciwość. — „Odparli nas, uderzyliśmy bowiem w liczbie zbyt małej — bronili się zwyciężeni — ale ruszymy wszyscy razem, a pęknie obręcz graniczna cesarstwa pod parciem naszej siły“!
Zachęta ta szła z roku na rok, od pokolenia do pokolenia, od ludu do ludu, aż ogarnęła całą wolną Germanię. I nagle, jakby na dane hasło, podniosła