Strona:PL Tadeusz Boy-Żeleński - Marzenie i pysk.djvu/138

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ścioła, — ale i całe miasto. Dam jeden zabawny przykład. Jedyny przez długi czas w mieście gabinet w Grand Hotelu, salka w której odbywały się wszystkie wytworniejsze pijaństwa, miała ściany ozdobione szeregiem heljograwjur z obrazów Matejki; tak, że „wstawiony” gość widział same takie sceny: tu Rejtan z rozchlastaną na piersiach koszulą, tam Warneńczyk składa się kopją, w głównem zaś miejscu sam „pan-dziad z lirą”, ku któremu nieraz podnoszono życzliwie kubek z napojem. Któż z nas ówczesnych młodych Krakowian mógł, w tych warunkach, nie być jak najpoufalej z Wernyhorą! Mógł Wyspiański wprowadzić tę postać bez wszelkiej obawy nieporozumienia...
I właśnie w tej postaci Wernyhory, tak działającej na fantazję malarską, szumnej, barwnej, znakomicie jest uchwycony nerw duszy Gospodarza-Tetmajera. I w tem, co mówi Wernyhora nietyle chyba dopatrywać się należy wskazań Wyspiańskiego dla narodu — mimo że, w zastosowaniu do późniejszych wypadków, jest w tych słowach coś zadziwiająco proroczego — ile raczej promieniowania tej arcypolskiej natury Gospodarza i zamaszystego sposobu w jaki sobie wyobraża odbudowanie ojczyzny. Wizja Wernyhory to może odpowiednik do owego cudownego „...i jakoś to będzie” sędziego Soplicy.
Figura gospodyni wiernie zachowała typ swego oryginału, jedynie może stała się dojrzalsza, poważniejsza, gdyż Hanusia Tetmajerowa liczyła sobie wówczas niespełna dwadzieścia siedem lat. Ale była w niej