Strona:PL Tadeusz Boy-Żeleński - Marzenie i pysk.djvu/067

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

gła się zakończyć moralnie — to była proza, obowiązek, przymus.
Kochanek był młody, piękny i szczodry, mąż stary, niechlujny i skąpy: kochanek pełen inwencji, gorliwy w dzień, czuwający w nocy, mąż senny, zgryźliwy i ślepy. Kochanek nazywał się Klitander czy Damis, nosił jedwabny płaszczyk, szapdkę i długie kędziory, a widzimy go zawsze w chwili, gdy oblega i zdobywa swoją Angelikę czy Rozynę. Z chwilą uwieńczenia pragnień — kurtyna zapada.
Ale nowoczesny teatr, wyrosły na realizmie życia, nie mógł się zadowolić tą konwencją. Przenosimy się z nim na grunt rzeczywistości: nie zaloty do nieokreślonej lubej stają się tematem, ale romans z mężatką, tak długo opromieniony poezją owocu zakazanego, marzenie każdego młodzieńca, symbol męskiej dojrzałości, jedyna niemal forma miłości, jaka w pewnej epoce istniała w literaturze. Grzech, występek, szał! Poezja wiarołomstwa długo tłucze się po scenie.
Aż naraz, niby świst bata, — ostra, bezlitosna Paryżanka Becque‘a. Pamiętacie tę pierwszą scenę Paryżanki? Kurtyna się podnosi: gwałtowna scena małżeńska. Typowa scena: on zazdrosny, uprzykrzony, głupi, nudny; ona szczwana, impertynencka, wzgardliwa: rzekłbyś scena z Grzegorza Dandin Moliera. Naraz, w najbardziej zaognionym momencie dyskusji, ona kładzie palec na ustach: „Cicho! mąż!” I wchodzi ten trzeci — mąż! Ta kłócąca się, ta nie lubiąca się para małżeńska, to byli — kochankowie! To bilans romansu: bilans poezji grzechu! Miał on zapew-