Strona:PL Tadeusz Boy-Żeleński - Marzenie i pysk.djvu/056

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

tego draba, on tu przyjechał za tą a za tą: ma ją u siebie co noc”, etc.
„Czemuż ksiądz tego wszystkiego nie rzuci?” spytała w końcu owa dama, znudzona jego skargami. „Rzucić? Teraz? — zaśmiał się gorzko — gdy jestem już blisko karjery, dla której przemęczyłem się tyle lat!”
Inny, znowuż odmienny typ: dobroduszny, zażywny, chłop na schwał, wyrwany ze swojej parafji i nie wiedzący, co począć w tem uzdrowisku z... nadmiarem swego zdrowia.. Skarżył się owej pani, że nie może sypiać w pensjonacie: nocny ruch panujący rzekomo w sąsiedztwie, ciągłe „wędrówki narodów”, doprowadzają go do rozpaczy! Nic zabawniejszego, niż ta odwrócona spowiedź, w której dama — niczem przy konfesjonale — dawała księdzu zbawienne rady: „Niech ksiądz nie myśli o takich rzeczach, niech się ksiądz czemś zajmie, niech ksiądz używa więcej ruchu” etc. A księżulo tylko wzdychał!
To są wesołe strony sprawy. Ale bywają i smutne, i te, to — piekło kobiet. Nic bardziej ponurego — powtarzam — niż sprawy miłosne księdza. Sytuacja, którą Wyspiański wziął za punkt wyjścia dla swej tragedji, jest jeszcze najniewinmejsza, najuczciwsza: a i ta ma tytuł „Klątwa”! Cóż dopiero rzec o innych! Ale te toną najczęściej w mroku, ledwie zrzadka wypływają przed sądy, bo strzeże ich — solidarność.
Znów spyta ktoś, poco ja poruszam tę sprawę? Cóż ten Boy ma pretensje reformować Kościół! Czemu nie? Czasem Bóg mizernego człowieka czyni