Strona:PL Tadeusz Boy-Żeleński - Marzenie i pysk.djvu/046

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Czemże są, wobec takiej enuncjacji, moje niewinne „rozważania wielkopostne” na temat celibatu?
Ale co to pomoże stwierdzać fakty choćby codzień. Znów mnie nazwą zboczeńcem, bezbożnikiem, i tyle. Wciąż to samo: nie ten gorszycielem, kto czyni zgorszenie, ale ten który przeciw niemu protestuje...
Ja rozumiem, że trzeba „osłaniać autorytet” i że najwygodniejszą drogą jest gromić, lżyć, wyklinać tego, któryby pragnął oczyszczenia atmosfery. Ale, doprawdy, czy to jest moment, aby w chwili gdy nasz kler tyle pozostawia do życzenia obyczajowo i intelektualnie, w chwili gdy tyle ma konfliktów z ustawami państwowemi, z pojęciami nowoczesnego świata, z ludzką etyką wreszcie, czy to jest moment, aby ten sam kler silił się narzucać swoją supremację w dziedzinie, w której najmniej jest do tego powołany, w dziedzinie oświaty? Niema często księdza tam, gdzie trzeba poświęcenia, miłości bliźniego, cnót ewangelicznych, ale chce gwałtem być dyktatorem w sferze, która absolutnie przekracza jego kompetencję! Toż szkoła ma głowy rozjaśniać, nie zaciemniać, ma dawać rzetelne podstawy życia, a nie obłudną formalistykę!
To jest bardzo osobliwy świat, i ma swoje zupełnie odrębne prawidła. Pewien znajomy mój, malarz, który pracował przy restauracji wiejskiego kościoła i mieszkał jakiś czas na plebanji, opowiadał mi taką odpustową scenę, której był świadkiem. Czterej księża grali w karty i zasiedzieli się przy kartach i kieliszku poza dozwoloną (ze względu na jutrzejszą