Strona:PL Tadeusz Boy-Żeleński - Marzenie i pysk.djvu/023

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

w porze dogmatyki wyjątkowo tępego katechetę, mimo że doktora teologji; ten lubił rozwiązywać zwycięsko wszelkie wątpliwości i zachęcał wręcz aby z niemi występować. A oto przykład, jak się rozprawiał np. z aktualną wówczas dla nas teorją Darwina, ewolucją gatunków, kwestją pochodzenia człowieka etc. „Głupi jest twój Darwin: wsadź-że kurę do chlewka i trzymaj ją sto lat, zobaczysz czy się z niej zrobi prosię”, tak odpowiadał ów doktór teologji. Na tym poziomie wszystko.
I jest tutaj coś więcej, coś co może jest najważniejsze. Czy może być coś niebezpieczniejszego, niż to stałe zetknięcie młodzieży z księdzem, na platformie niechęci i nudy, w atmosferze przymusu, trzeźwości i prozy, niż to wydanie go na pastwę uczniakom bez pomocy najsilniejszych atutów religji, jej tajemnicy, powagi i poezji. Cóż za próba! I o ileż trudniejszy jest tutaj dobór ludzi, niż przy jakichkolwiek innych funkcjach kapłańskich! Ksiądz odprawiający mszę, skoro raz włoży ornat, może być jaki chce, jest wówczas kapłanem, spełniającym najwyższą tajemnicę; toż samo ksiądz dysponujący umierającego; ksiądz słuchający spowiedzi, choć nie orzeł, ma za sobą wzruszenie konfesjonału, rola jego zresztą jest raczej bierna. Ale wystawić pierwszego lepszego księdza na łup obserwacji, na ogień chytrych dysput pięćdziesięciu mniej lub więcej sprytnych, złośliwych a przedewszystkiem znudzonych chłopaków, i kazać mu być ambasadorem religji odartej ze swych splendorów, wyrwanej z uroczystych mroków kościoła, podawanej