Strona:PL Stefan Grabiński-Księga ognia.djvu/099

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Ludzimirski-Atar zmarszczył się. Wyciągnął groźnie rękę w kierunku rozpasanej grupy i spojrzał bystro na szczyt piramidy.
Rozległ się nagle spiżowy dźwięk trąby i spłynąwszy z platformy stropowej w mosiężnych kręgach, przejął dreszczem rozwydrzoną zgraję. Ścichły momentalnie cyniczne chichoty, pogasły wykwitłe już na ustach uśmiechy.
Przechylony przez balustradę Athrarvan utopił surowe spojrzenie w twarz Agni-Erosa i przemówił:
— Marny człowieku, dlaczego przybrałeś fałszywe imię i braci swych zwodzisz? Puste są słowa twoje i dudnią jak próżne sądki zdunowe. Ruja i porubstwo w ustach twoich, lubież i wszeteczność w sercu.
Tu podniósł głos i zstąpiwszy o parę stopni w dół, tak mówił do szalonych współbraci:
— Otoście zatracili ducha światłości i prawdy a poszli drogą mroku i zbrodni. Otoście skalali czystość świętego Agni i obniżyli haniebnie ton wiary. Zbezczeszczone są przez was ofiarne ołtarze, zohydzony boski Ogień przez złe, występne żywioły, które panoszą się teraz w świątyni dzięki wam, o małoduszni!
Posunął się znów parę stopni w dół i nachylił nad dymiącym ołtarzem u węgła piramidy. Maska jego ostra, fanatyczna, wyglądała w blaskach pełgających płomieni jak zagniewana twarz któregoś z bogów.
— Bo powiedział Zoroaster: „Wybierajcie! Wokoło człowieka porusza się cały świat genjuszy dobrych i złych. I zaprawdę jest człowiek przez niebo najbardziej umiłowanym stworem. Lecz zło jest też wolną praprzyczyną niezależną i trzeba je ujarzmiać i ujarzmione precz odrzucić“. — Lecz wy, małoduszni i słabego serca nietylkoście go nie ujarzmili, lecz owszem ułatwili mu przystęp, hołdując