Strona:PL Stefan Żeromski - Wierna rzeka.djvu/039

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

żenowaniem, jak się mówi o sprawach i szczegółach familijnych, które tylko w swojem kółku wielkie są i znaczne, a dla obcych nie egzystują:
— Mój tatko ma tylko sześć palców u obu rąk.
— Czemu?
— A bo mu w bitwie pod Długosiodłem kula urwała, akurat kiedy trzymał karabinek przy twarzy i celował. Tu ma dwa palce urwane i tu dwa. Jak się myje, to tak śmiesznie...
Pokazała, składając dłonie.
— I tak oto samą jednę ojciec panią zostawił?
— A tak, bo dla ojczyzny jest najpierwszy obowiązek polaka, a dopiero na drugiem miejscu stoi familia... — wypowiedziała z hieratycznem namaszczeniem zdanie mądre, ustalone i powszechne.
— Jakże też pani daje sobie radę, gdy tu wojska przychodzą? Czy przychodzą?
— A ba! Czy przychodzą? Dobra ta noc, jeśli ich niema. A niema wojska, to są nasi. Wyjdą nasi, to wojsko.
— A pani zawsze sama?
— No, jest przecie Szczepanisko.
— Ten dziadyga?
— Choć on i dziadyga, ale mądry, kuty na cztery nogi, na każdą rzecz, na każde wydarzenie ma swój wybieg chłopski i sposób jaki nieomylny. Nadto powiem księciu panu, że on się nie boi. To jest bać się boi, będzie się cały trząsł, jak galareta z cielęcych nóżek, ale nigdy nie ucieknie. W tej chwili, kiedy trzeba stanąć, — a on jeden wie, kiedy trzeba, — napewno nie zdradzi i wszystko weźmie na siebie. Sto