Strona:PL Stefan Żeromski - Walka z szatanem 03 - Charitas.djvu/409

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Zosia stanęła wreszcie na podłodze i zabrała się, oczywiście, do wglądania we wszystkie kąty tego urzędu. Zlustrowała też niezwłocznie z krańcową badawczością, co się też kryje pod stołem, okrytym suknem. Nie wykryła tam jednak nic zasługującego na uwagę, prócz gruzłów zeschłego błota. Wobec takiego stanu rzeczy, podjęła natarczywe dochodzenie, gdzie jest kawa, o której wzmianki słyszała wielekroć w drodze. Opiekun pocieszał ją, jak mógł i umiał, doradzając cierpliwość, najpewniejszy warunek powodzenia, nadewszystko w stosunku do władz wojskowych. Zosia krzywiła się, wszczynała kłótnię, a nawet pobekiwała. Na szczęście spostrzegła samotną jesienną muchę, która wałęsała się ponuro po zakurzonej szybie, — i doznała niejakiej pociechy. Zbliżyła się do okna i zaczęła czatować na muchę. Nastawiała małą rączkę, jak wklęsły kancerek, i prowadziła ją ostrożnie po szybie. Ale mucha, aczkolwiek była już w wieku sędziwym i wysoce osłabiona wskutek złych warunków klimatycznych, umiała wymykać się z zasadzki i pierzchać na coraz wyższe przestwory zakopconego okna. Pan Granowski, patrząc na te zabiegi, coś sobie bardzo smutnego pomyślał. Odwrócił głowę, oparł ją na rękach i oczy pełne łez spuścił na ziemię. Siedział tak długo, zapomniawszy, gdzie jest i co się z nim dzieje. Drzwi się z trzaskiem otworzyły i stanął w nich żołdak młody, czerstwy na twarzy, krostowaty, z wąsikami zadartymi do góry. Skinął na pana Granowskiego. Gdy ten zapytał, czy ma Zosię wziąć ze sobą, żołnierz zaprzeczył głosem jak najbardziej stanowczym. Zosia przyzwyczajona była do wszelakich