Strona:PL Stefan Żeromski - Walka z szatanem 03 - Charitas.djvu/408

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

i do kolan został zachlastany błotem przez kamratów, rozciapujących rzadkie błoto swemi grabemi i srodze podbiteni trzewikami. Mniej więcej w połowie drogi grupę konwoju i więźniów wyminął automobil wojskowy, pędzący całą siłą. Wśród siwych kłębów benzyny i bryzgów szarego, ciekłego błota, pan Granowski dojrzał w tym pojeździe dwu oficerów. Byli w płaszczach wspaniałych z futrzanymi kołnierzami. Jednym z tych dygnitarzy był kapitan Śnica. Mijając pieszą grupę, kapitan odwrócił głowę i zezem rzucił w bok spojrzenie. Pan Granowski pochwycił ów przelotny błysk oka. Myśl się przemknęła:
— Tak to ja niegdyś błotem bryzgałem. Likwidują się interesy. Rachunek! Podsumowanie!
Radość wytrysła z tych słów i stała w piersiach bez przerwy. Poczucie szczególnego tryumfu osłodziło tę gorzką drogę.
Miasteczko, którego opłakana ulica nareszcie się ukazała, było zrujnowane bezprzykładnie. Ani na prawo, ani na lewo nie podobna było dostrzec całego domu. Jakoweś czarne połacie dachów, powciągane nad gruzy, tworzyły zabezpieczenie pogorzelców od jesiennego deszczu. Nielepiej było w rynku miejskim, aczkolwiek tam stały jeszcze tu i owdzie piętrowe czupiradła z powyrywanemi oknami i drzwiami. Oddział żołnierzy skierował się do jednej z takich budowli i wprowadził więźniów do środka. Wąsaty kapral kazał gestem przekroczyć jakiś próg i wejść do izby. Pan Granowski znalazł się w obszernym pokoju urzędowym, bo w głębi stał stół przykryty suknem. Okno wychodziło na podwórze, gdzie wałęsali się żołnierze.