Strona:PL Stefan Żeromski - Walka z szatanem 03 - Charitas.djvu/262

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

wycił był jedno-dwa spojrzenia jego na piękną panią Celinę i miał pojęcie ścisłe nietylko o jakości zjawiska, ale i o jego sile. Był to szał miłosny, zachwyt aż do utraty zmysłów. I cóż z tego? Co z tego za pociecha? Co za wniosek? Należałoby skorzystać... W jakiż sposób? Gdyby tak tego głuptaska odpowiednio spreparować, naszpikować go nadziejami i rozdmuchać mu imaginacyę co do możliwości sukcesu... Ułatwić collage z tą blondynką... Któż to wie? Możeby się z czasem i rzucił w jakiś sposób na Śnicę. Któż wie? Możeby był gotów kapnąć mu trutkę w herbatę, lub filiżankę kawy z likierem? Może Śnicę, co prawda, przytulić wojna i zamknąć mu na zawsze piękne oczęta, ale może go również wypuścić cało i zdrowo. Mają przecie szubrawcy dziwne szczęście. Nieźleby było, gdyby miał w domu, u stołu i nad małżeńskiem łożem wroga, bladego od młodociancyh udręczeń, marzącego mordercę, czyhającego zazdrośnika, skrytobójcę, któremu tęskno do czynu. Ten mały kryje już pod spuszczonemi powiekami ogień dyabelski, — a i piękna pani rozświetla się do głębi, lub ciemnieje na jego widok. Trzeba to będzie pielęgnować i dobrze podsycać, żeby wyrosło na piękną zbrodnię. Młodego trzeba będzie przyciągnąć, zdopingować i rozhuśtać do dzieła. Pan Śnica może sobie jeszcze bardzo skutecznie wybić zęby na tym prostolinijnym Jasiołdzie. Ale należy poczynać ostrożnie, oh, ostrożnie...