Strona:PL Stefan Żeromski - Walka z szatanem 03 - Charitas.djvu/260

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

brak i wszystko jej zagraża. Ten człowiek, Śnica... Ale pocóż o tem mówić?
— Proszę pana!
— Ten Śnica ma teraz pieniądze, siedząc w wojsku. Jest to, jest to... kanalia ostatniego rzędu. Nie da on sobie, jak pies kości, wydrzeć władzy nad tą kobietą... To z pewnością!
— Czy być może!
— Wierz mi pan, że takich słów nie mówiłbym do młodego, jak pan, człowieka, gdybym nie miał po temu powodów i dowodów na to, co mówię. Krótko panu powiem, że on zdolny jest do każdego szelmostwa. Za pieniądze gotówby sprzedawać człowieka, jak towar. Poznałem go dobrze. Żal mi kobiety w szponach takiego obwiesia. Dlatego do pana o tem mówiłem. Ale skoro pan ma zamiar opuścić Kraków, to niema co...
— Nie wyjeżdżam jeszcze tak nagle, dziś, jutro... — mówił Jasiołd, do głębi przejęty słowami starego pana i swoją domniemaną rolą opiekuna, obrońcy.
— Nie ciążą ptakowi skrzydła... — mówił w zamyśleniu pan Granowski. — I panu bez truduby to przyszło, gdybyś obcowaniem, rozmową, radą dopomógł tej biednej istocie.
Rozmowa się wyczerpała. Jasiołd, wstrząśnięty do głębi, pragnął być sam i pożegnać co prędzej pana Granowskiego. Ten dorzucił jeszcze „słówko“:
— Proszę pana, chciałem to jeszcze powiedzieć, że gdyby się panu sprzykrzyło to ideowe podrzucanie cegieł z dołu na górę, to niechże się pan do mnie zgłosi. Wynalazłoby się dla pana jakieś miejsce, posadę, do