Strona:PL Stefan Żeromski - Walka z szatanem 03 - Charitas.djvu/255

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

bocie po tamtej stronie frontu i nienadamro wspomniałem o pieniądzach, które w to włożyłem. Powiem otwarcie: chciałem panu dać znać, że to są rzeczy poważne i fundamentalnie prowadzone.
— Dlaczegóż to mnie spotkał taki zaszczyt?
— Nie będę mówił, dlaczego. Mam swoje racye.
— Wyznaję, że jestem... tak, jestem pełen wdzięczności. Ale nie rozumiem.
— Nie jest to tak znowu zawiłe. Czy nie byłoby lepiej, gdyby pan znalazł się w mieście rodzinnem, zobaczył familię, matkę, niż bezużytecznie mordować się tutaj?
— Jakże to w czasie wojny, gdy armie stoją naprzeciwko siebie, mógłbym się tam znaleźć?
— Bardzo łatwo, miły panie! To jest... nie łatwo, gdyż to rzecz wymagająca odwagi i sprytu, ale możliwa. Jeżeliby pan zechciał, służyłbym wszelkiemi ułatwieniami, stosunkami, pieniędzmi...
Jasiołd zamyślił się. Przyszło to niespodziewanie, nagle, znienacka. Szedł w milczeniu obok tego obcego człowieka, który, w istocie, zdawał się być wszechwładnym dyspozytorem jego losu. Tylko rękę wyciągnąć.
— Proszę pana... — bąknął nieśmiało. — A cóż to ja miałbym robić tam, poza rosyjskim frontem?
— Dostałby pan szczegółową instrukcyę od osób kompetentnych. Byłby pan otoczony opieką na każdym kroku. Przypuszczam, że nie powierzonoby panu, ze względu na wiek, funkcyi wielkiej doniosłości, dojechałby pan do Siedlec, do Łukowa. Zobaczyłby pan, co się tam dzieje, — i mógłby pan znowu wrócić tutaj.