Strona:PL Stefan Żeromski - Walka z szatanem 03 - Charitas.djvu/140

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

pieć tego, co w niej wrzało, nie była w stanie. Rozmowa z nieznajomym był to lek na męczarnię, ujście z lochu udręczeń. Zaczęła rozmawiać. Im dłużej, tem większe czuła ukojenie. Wreszcie stanęła w jej ciele, w głębi łona najokrutniejsza pewność:
— Tylko tak mogłabym tamtego zapomnieć! Tak tylko!
Młody współpasażer, ledwie poznany, wydał jej się lepszym, niż matka. Na jednej stacyi przyniósł jej najprzedniejszych owoców, na innej pudełko doskonałych cukierków. Grzecznemi prośbami wmusił przyjęcie. Niepodobna było odmówić, tak naturalnie i szczerze ofiarowywał. Coś ciągle miłego, zabawnego, nad wyraz dowcipnego mówił, zgadywał myśli i niemal widział smutek wewnętrzny, tak przecie tajemniczy i niedosięgły. Właśnie wśród rozmowy z tym czuła, jak ohydnie, jak po szelmowsku skrzywdził ją tamten. Ach, — wyjechał! Coś podrywało się w piersiach od tej myśli i szerzyło wśród boleści, jak rozerwanie żyły krwionośnej. Gdy po wtóre i po trzecie nawracała ta świadomość o wyjeździe malarza, zjawiła się konieczność zemsty na tamtym. W tem uczuciu zemsty była zaiste słodka ulga. Zapomnieć! Och, zapomnieć! Podeptać go w sobie, w sercu swem, w ciele i we krwi! Rozszarpać go, zatłuc całusami innego, wdeptać w błoto! Unurzać go we wszystkiem, co najbrudniejszego, w ostatecznem szelmostwie! Wyrzucić ze siebie zmorę! Zniszczyć ją na zawsze w pamięci!
W takich już myślach zbliżała się do Florencyi. Gdy za oknem wagonu migały drzewa i zarośla Ca-