Strona:PL Stefan Żeromski - Walka z szatanem 03 - Charitas.djvu/139

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

wytworne ruchy jego rąk opanowywało lekkie drżenie, gdy zasłaniał okno brudną firanką, żeby sąsiadkę uchronić od natarczywości słońca. Wreszcie Isolina usłyszała, że ten pan coś do niej mówi. Nie odpowiadała. Milczenie go nie zraziło. Zrazu usiłował zaczepić ją jakiemiś słowami obojętnemi i grzecznemi, na które trudno było nie odpowiedzieć. Coś tedy odpowiedziała. Bez sensu, ładu i składu. On znowu o coś pytał. Wtedy prosiła go, żeby ją zostawił w spokoju, gdyż jest bardzo nieszczęśliwa. Ale to był najgorszy ze środków odczepienia się od tego jegomościa. Bo oto zaczął tak gwałtownie i tak pięknemi słowami zaklinać, ażeby się zwierzyła, co jej jest, tak błagać i nalegać o pozwolenie udzielenia sobie przecie jakiegoś ratunku w tej niedoli, — iż znalazła ulgę w natarczywości próśb tego bliźniego. Rozmowa z nim odprowadzała boleść, jakby ją na chwilę odsuwała w ubocze, skąd zaraz wróci... To też Isolina jęła zagmatwanemi i skąpemi wyrazy rozmawiać, — zdala niejasnymi ogólnikami coś napomykać, o czemś nadmieniać. On tak współczuł, tak przyjmował do serca, tak w lot chwytał każde najlżejsze zwierzenie! I oto w trakcie tej nieoczekiwanej znajomości Isolina poczuła nagle jakby szept, jakby głos, zawierający się w tym ślicznym, kuszącym uśmiechu, który się błąkał na ustach pięknego pasażera:
— Nie będę płakała! Nie będę płakała! Nie będę płakała!
W tej samej chwili doświadczyła ulgi. Och, kochała malarza Śnicę śmiertelną pasyą, kochała go w tej chwili bardziej, niż kiedykolwiek! Lecz ścier-