Strona:PL Stefan Żeromski - Przedwiośnie.djvu/241

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

narzeczonej ciągle się — »idyota«! — nachylał i ciągle coś — »idyota«! — szeptał.
Tymczasem weszło na salę całe towarzystwo nawłockie: pani Wielosławska, wujcio Michał ze swemi grubemi i obwisłemi wąsami, szczególnie odmieniony we fraku, — obiedwie ciotki, Angélique i Victoire — (»Ach, te stare zwaliska«!... — jak śpiewał wyrodny siostrzeniec, Hipolit), — wreszcie Karusia, a nawet, zabrana przez litość nad tem biedactwem, odziana w sukienkę naprędce spreparowaną, panna Wanda Okszyńska. Wszystko to przygrzmiało dwoma ogromnemi powozami, a teraz pokazywało światu, co to jest i co znaczy — Nawłoć. A więc dostojne miny, doskonałe formy, zadarte głowy i uśmiechy z przed lat trzydziestu pięciu. Z wyjątkiem, oczywista, przybłąkanej Karoliny, no, i panny Wandzi, która patrzyła w przestrzeń struchlałemi oczyma, nie widziała nic i nikogo i gotowa była dać drapaka, gdyby nie to, że buńczuczna Szarłatowiczówna mocno ją trzymała za rękę. Obiedwie dostrzegły w tłumie męskim Barykę i obiedwie doświadczyły tego, czego właśnie on doświadczał na widok pani Kościenieckiej. Lecz i Cezary był rad ze zjawienia się tych panien. Tknięty nagłą rezolucyą, zaledwie usiadły, wstał ze swego miejsca, zbliżył się szarmanckiemi ruchy, których go długo i usilnie uczyli metrowie tańca w Baku, i poprosił pannę Karusię do shimmy. Ponieważ środek sali był jeszcze dosyć pusty, zwrócił uwagę na siebie i na tancerkę. Zza ramion tancerki mógł do woli patrzeć na Laurę Kościeniecką. W tym tańcu monotonnym i nudnym mógł, to zbliżać się do tamtej, to się od niej, jak od źródła radości, oddalać. Mając przy sercu

230