Strona:PL Stefan Żeromski - Popioły 03.djvu/115

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

bezradnie, siedząc w kucki na miejscu i wodząc oczyma po ogrodzie i murach.
Wieszał mu się na ramionach płaszcz bezsennego sumienia. Obojętne widzenie dawało znać, że wypadnie chyba przesadzić mur ogrodowy i pójść samemu między szańce hiszpańskie na niedostępne zaułki Calle del Cosso...
Forsy, mocy, wytężenia sił! Walki z przemagającą liczbą! Oczy, badające, którędy mur przeskoczyć, zabrnęły w pomrok zarośli bluszczu, między zaciszne uliczki strzyżonego bukszpanu, w kąty, gdzie gaje wyniosłych kamelii dokoła siebie rozpraszały białe i czerwone kwiaty. Z głębiny ciemnej wytrysnął przed oczyma ponad szarzejący mur — czarny strzelisty kształt wonnego cyprysa. Bliżej nikło bielały, przerywając nieugiętość mroku, krzaki różane. Żarzyły się w ciemnych wnękach czarnej nocy, jakoby światła żałosne, zwisłe girlandy przedziwnych róż indyjskich, wiecznie kwitnących róż z Bengalu, kwiatów rodzącej się Afrodyty i kwiatów królowej Flandryi. Przezwyciężały tam noc barwy ich śnieżnobiałe i bladożółte, koloru ciała kobiety i koloru porannej zorzy. Zwartym kuszczem stały nad wydrążeniem starej cysterny, zawsze szemrzącej. Zapach ich dźwigał się z ciemności, powstawał ze smutku szmerów lecącej wody. Krzysztof uczuł go niespodzianie.
Usłyszał mowę wieczną szmeru strumienia. Ze szczęśliwem zdumieniem westchnął, wciągając nozdrzami błędny zapach.
W owej chwili, jakby z pomiędzy kapiących w ciemność polśnięć kęp różanych, z pomiędzy białych, jak śnieg, skupień, wyjawiła się twarz blada, z oczyma rozwartemi szeroko od dumy, od pogardy, od straszliwego