Strona:PL Stefan Żeromski - Popioły 02.djvu/111

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

nowi, niespodziewani, rozciekawiający w tem, co było szczere i istotne. Stali się jak dwa kwiaty, co zawierają w sobie woń i truciznę. Kochali w sobie z natarczywą i porywającą gwałtownością owe jaskinie i zaułki, skrytki i sekretne rozpadliny dusz.
Zdarzało im się wśród ciemnych nocy, kiedy niewyczerpany, pracowity deszczyk górski zcicha siąpi, a woda kapie z każdej igiełki świerkowej, błądzić bez celu po niedostępnych drożynach, które zdają się gardzić przechodniem, deptać go wzajem, za każde postawienie na nich nogi oddawać jej tysiące uderzeń. Po wygrodzonych żerdziami drogach, obok których stoją szeregiem modrzewie i szemrzą w ciemności jedwabne baśnie, lubili błąkać się w pobliżu swego domu. Świerki, wyłaniające się z mroku, zdały się być wówczas obojgu krzykami ciemności... Daleka woda potoków szumiała...
A gdy przemijał deszcz, rozdzielały się chmury, i odmieniała niepogoda, wchodzili ciekawie w las, patrzeć, co się z nim stało. Badali pilnemi oczyma, jak przecudna, nowa zieloność, trwająca jeden dzień, wpełzła w pomrok pod ciemnymi smerekami, otacza pniaki drzew dawno ściętych i niebieskawo-szare kamienie. Nad łuną jej płomieniejącą zwieszają się tu i tam mokre, ciężarne gałęzie, niby ciemne dymy. Helena wciągała płucami zimną woń mokrych paproci, rozmiękłego próchna pniaków i zakrzepłej, stężałej od chłodu żywicy. Czystą rozkosz z serc wydobytą i ukazaną w zewnętrznym świecie odnajdowali, patrząc w ścigłe potoki, które się wyrywają z pomiędzy kamiennych głazów. Długie spędzali godziny, pieszcząc oczyma nici wody,