Strona:PL Stefan Żeromski - Popioły 01.djvu/286

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Muszę powiedzieć, to się należy.
Ujął go pod rękę i olbrzymiem przedramieniem przycisnął go do swego boku. Zaczął szeptać:
— Ty jeden cierpisz nad wszystkimi objektami, jakie oczy widziały? Ciebie jednego żal nocami budzi? Ech, bracie! Ja się to samo przez krwawe łzy przypatrzył wszystkiemu, gdym z Garde de corps elektora przyszedł. A później, a później! Ale moja dusza nie do żalu destynowana, moje oczy nie do łez. Wszystko w sobie trza zaprzeć na zamki, na klucze. Myśl teraz nad tem: te legie, ta chłopska i małoszlachecka masa — to któż to jest? Ludzie z prizonów i zbiegi. Gniew w tobie kipi na samą myśl, że oni w służbie Buonaparty czynią, co im dzienny rozkaz przepisze... Myśl nad tem, coby ci sami czynili w austryackim glicie. Azaliż nie lepiej...
— W klubach przemocy, z musu, nie z dobrej woli!
— Niema już dobrej woli! Bóg dał, Bóg wziął. Wybij to sobie z głowy. Teraz praca na śmierć. Wszystko od samego początku zaczniesz i udźwigniesz ciężar dziesięciokrotny! Ile krwi, męki, trudu, sławy wsiąknie w obce pola — któż to odgadnie? Ale zostanie reszta. Ze wszystkich rozstajnych dróg jedna jakaś będzie prowadziła! Żyły będą pękać, i krew z za pazurów tryśnie, ale to darmo. Iść trzeba wiekuistym pochodem. Trza w karach odrobić wszystko i w mękach wyczynić wielkiego ducha. Co do mnie, znajdą mię wszędzie i zawsze, dopóki siły w tych gnatach, a krwi w żyłach. Nic mię nie zwróci z drogi. Mnie stu akuzatorów denigruje, żem Niemiec, bom się u Maurycego Bellegarde’a i u mą-