Strona:PL Stefan Żeromski - Popioły 01.djvu/285

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Nie chciałbym rozstać się z księciem panem w gniewie. Zostań chwilę. Powiem ci jeszcze słowo.
Prawie siłą odprowadził go do drzwi otwartych na balkon i tam wtrącił. Tymczasem weszli do pokoju sztabs-oficerowie z dołu. Ów starszy, który wykładał naukę o szańcach i mostach, zbliżył się do wodza z ukłonem. Już rozeszła się w sali wieść o marszu od towarzyszów, którzy przybyli z Montebello.
— Pisz, bracie, rozkaz na jutro. Idziemy wprost: aż na Palma Nuova. Mamy się z naszymi połączyć w wąwozach Gorycyi.
Oficerowie obstąpili stół. Dąbrowski usiadł przy nim, wsparł łokcie i czoło ukrył w dłoniach. Zaczął dyktować rozkaz dzienny. Tamci z pośpiechem pisali. Książę, słuchając tych kategorycznych słów, mimo wiedzy prostował się, jak podkomendny. Znowu pójdą te tłumy niepłatne, głodne, obdarte, w kurzu obcych gościńców, forsownymi marszami, ślepo wierząc, że Wiedeń jest ich drogą... Z głębiny nocnej dochodził plusk Adygi, ujętej w brzegi z granitu. W dole uśpione miasto bieliło się od słabego blasku księżyca.
Skończywszy rozkaz, wydawszy cały szereg ustnych poleceń, generał podniósł się i zwrócił z pożegnaniem do swoich. Wszyscy zaraz wyszli. Kiedy za ostatnim drzwi się miały zamknąć, rzucił jeszcze:
— Eliasz, obudź mię jutro do dnia...
Za chwilę był we drzwiach, prowadzących na balkon.
— Daruj, mości książę... Spać, spać! Ale jeszcze słowo...
— Nie chciałbym być natrętnym.