Strona:PL Stefan Żeromski - Popioły 01.djvu/282

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Es ist... ja... Pan przybywa z Paryża? Może z hotelu Diesbach?
— Bynajmniej! Przybywam wprost z kraju, a w tej chwili z Wenecyi. Właśnie w interesie rodaków tamtejszych chce koniecznie słów parę...
— Czy co ważnego?
— Tak jest.
Generał otwarł drzwi i wpuścił go do pokoju o niskim stropie. Stało tam na ceglanej posadzce łóżko i kilka sprzętów. Dąbrowski poszukał oczyma miednicy i, przeprosiwszy gościa, zaczął ściągać z olbrzymich ramion kurtę, przypominającą mundur kawaleryi narodowej, który nosił był w brygadzie Byszewskiego i na wyprawie wielkopolskiej. Rzekł pośpiesznie:
— Jestem na wsiadanem. Dziś jeszcze mam sporo do załatwienia, to też mów prędko, mości książę.
Gintułt, nie tracąc czasu, zaczął rozpowiadać o tem, co widział w Wenecyi, wykładać całą aferę. Z początku wyrazy więzły mu w gardle i nie szły na usta, ale wkrótce gniew wczorajszy jął go przypiekać. To też zimno formułując zarzuty, ciskał w słuchacza nieodparte argumenty. Generał zawinął wysoko rękawy koszuli i zlewał sobie obficie głowę wodą. Książę zniecierpliwiony tem przerwał. Ale wódz zawołał:
— Słucham, mości książę, słucham uważnie.
— Może nieco później...
— Mam żadne później! Jutro idę z moimi w marsz.
— Dokąd, jeśli wolno zapytać?
— Jakto dokąd? Twarzą ku północnemu wiatrowi.
Zęby mu błysnęły.
— Przecie zawarte preliminarya...