Strona:PL Stefan Żeromski - Popioły 01.djvu/171

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

czy miłością, czy nienawiścią, czy litością, czy wzgardą i potępieniem. Usłyszał całe dzieje swojej miłości w owych poświstach przecudownych, lecących jakoby brylantowe strzały w jasny lazur aż do samego zenitu, w zagięciach dźwięku, które w boleści na dawne miejsce powraca, jakby niewolnik w jarzmie z krzyżem zgiętym, poszarpanym batem siepacza, w strzelistych pieniach samotnych, pełnych siły i dumy, w dźwiękach wolnych, oszalałych z zachwytu, najpotężniejszych. na ziemi, niedościgłych. Zdawało mu się chwilami, że to w nim samym, sobie samemu śpiewa ów niewysłowiony złotostron, i że to on sam wyrywa z niego zdrętwiałymi palcami owe krzyki duszy, przeciągłe, długie, padające, jakoby ptaki zabite u jakiegoś kresu boleści. Posłyszał imię kochanki, nazwę jej włosów, barwę jej oczu. Złożył umęczoną głowę na jej piersiach, trzęsących się od płaczu, przycisnął usta do policzków, do powiek mokrych i słonych od całonocnych łez.
Pierwszemu słowikowi, który tę tonikę zaczął, odpowiedział zdala drugi, tamtemu trzeci... Do tego trójdźwięku przyłączył się czwarty, tworząc z pierwszymi akord niewysłowiony. Daleko w gęstwinach nadwodnych śpiewał ostatni.
Były to jak gdyby czaty, nocne wojska uczuć, wigilie, czyhające po nocach na samotną miłość, któraby się zabłąkała, przechodząc temi stronami.
Skoro tylko dnieć zaczęło, zbudził Wincentego i jechał w dalszą drogę. Wypoczęte i popasione konie szły raźniej. Z prawej i lewej strony widać było wsie i folwarki spalone przed dwoma laty do przyciesi.