Strona:PL Stefan Żeromski - Popioły 01.djvu/036

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— A tak... Miło mi... Raczże waszmość rozgościć się, jak u siebie. Służę zaraz.
Komisarz Hibl usiadł w obdartem krześle i przy blasku drgającego płomienia dwu świec łojowych, obojętnie, zimnemi oczyma przypatrywał się Rafałowi, który sam na sam zostawiony z gościem przez wuja, nie wiedział, co ma robić. Nie zdjął nawet z ramienia swej pojedynki. Dopiero Kacper przyszedł mu z pomocą. Rafał usadowił się w ciemnym rogu dużej stancyi i zaraz poczuł, jak mu się straszliwie chce spać. Głód skręcał mu kiszki, ale senność i nad tem górowała. Oczy chłopca dostrzegały jeszcze »Niemczyka« i płomyki topniejących świec, ale w przedziwnie wielkiej odległości...
Całe stado psów wałęsało się po pokoju. Jedne z nich wskoczyły wnet na sofę przy stole i oko w oko przypatrywały się gościowi, inne rozkładały się na dobre obok wielkiego pieca. Niemen i Wisła, bohatery dnia, śmiało układały się do snu w rogu kanapki, która była miejscem spoczynku Rafała. Tymczasem Nardzewski, zrzuciwszy lisiurę, wyszedł z sąsiedniego pokoju w lżejszych butach i łosiej kurcie ze srebrnymi guzami. Twarz jego była czerwona i oczy przekrwione od wiatru. Siadł przy stole naprzeciwko niemieckiego przybysza. Nim znowu zaczął z nim rozmawiać, rzucił rozkaz:
— Wieczerza!
Kacper znikł we drzwiach wejścia, prowadzących do sieni i kuchni na drugiej stronie wielkiego dworu.
— Siadaj, Rafale — rzekł Nardzewski.
Zwracając się do Hibla, przydał: