Ślub... Jest to dzień tak wielkiego znaczenia. Jakże nie być smutną wobec takiego obrzędu? I ciebie czeka podobny smutek...
Och, jeszcze nie prędko...
Lecz za tem chwilowem zaćmieniem, zaręczam wam, kryje się słońce nieznanego szczęścia, które cienie rosprószy i napełni serca weselem.
Któż może wiedzieć, co to jest cudze szczęście.
Mówisz do nas tak dziwnym, nienaturalnym, powiedziałabym, napuszonym językiem.
Mam od jutra stać się kobietą, panią swej woli. Puszę się oto i przybieram pozy, żeby być czeminnem, niż jestem. Przestaję, ciociu, mówić językiem dziecka, które przez tyle młodych lat, przez tyle lat prowadzono za rękę. Zaczynam kroki stawiać sama. Zaczynam także wyjawiać swe myśli.
Ciekawa będę usłyszeć twe myśli, dziecko, które prowadziłam troskliwie za rękę.