Strona:PL Stanisław Ignacy Witkiewicz-Nienasycenie II.djvu/72

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

i wszyscy dusili się wprost w tym czadzie ogólnego „niezrozumialstwa“. (termin Karola Irzykowskiego — niech będzie przeklęty za ten wynalazek, pozwalający każdemu durniowi odsądzić od wszelkiej wartości najwartościowszą rzecz.) Trzeba było choćby paru kropel krwi, aby się dowiedzieć co właściwie jest: „zanurzenie lakmusowego papirka w świżą krew“ — jak mówił Piętalski. Że ktoś tam musiał przy tem zginąć, z tem nie liczono się zupełnie. Dopiero w razie inicjalnego powodzenia możnaby atak ten rozszerzyć i kto wie czy nie utrącić samego generał–kwatermistrza, który ku zgorszeniu Syndykatu wąchał się na razie przynajmniej dość bezwstydnie z najbardziej radykalną częścią armji, znajdująca się pod wpływem pułkownika Niehyda–Ochluja. (Oczywiście „radykalność“ ta była mocno zamaskowana i jako taka względna.) Zresztą główni działacze Syndykatu Zbawienia nie angażowali się w ten „eksperyment“ — podrzędnych można się było w wypadku klęski wyprzeć jako nieodpowiedzialnych.
Tamten pluł i charczał w przedpokoju. Genezyp blady, drżący, zadyszany, zaciśniętemi pięściami wparty w poręcz fotelu, patrzył na bezwstydne nogi księżnej, które zdawały się być przepojone szatańską esencją niepojętej w swem natężeniu zmysłowości. Że też noga może mieć tyle wyrazu i to zamknięta w jedwab i twardy lśniący lakier. Gdyby tak taką nogę można było zgwałcić jako oddzielną istotę i wreszcie nasycić się jej (względnie ich) złowrogim czarem... Rozmyślania te przerwał huk. Zatrzasnęły się nareszcie drzwi wchodowe, nazbyt mocno dzwoniąc łańcuchami. Skazańcy spojrzeli się na siebie — zwarli się kłamliwemi zwykle gałkami ócz naprawdę, ich tajemnym fluidem (który jest tylko zwykłą konwencją, podobnych między sobą istot), jak dwie bańki na mętnej kałuży rzeczywistości. Walka z Cylindrjonem rozpętała w Genezypie to coś ze dna, ten głód nieskończoności, który kusił go zawsze do nadzwyczajności — choćby potw-