Strona:PL Stęczyński-Tatry w dwudziestu czterech obrazach.djvu/238

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Mieszczanie żyją cicho — aż w czasie jarmarku
Nabiéra ruchu, wrzawy w każdym zakamarku;
Mnóstwo koni i bydła, liczne zboża wozy,
A między nimi stojąc, beczą owce, kozy.
Leżą płótna, i sukna są porozwijane,
Kury, kaczki i gęsi leżą powiązane,
Pełno naczyń glinianych i drewnianych pełno,
Stoją wory szerokie, napełnione wełną;
Kapelusze na żerdziach i pasy wiszące,
I żelaza do góry przy wozach stojące;
Widać kosy, łopaty, owoce, mięsiwa —
Pełno ludzi a w każdém oku dusza żywa,
Serce szczére, myśl czysta, pogoda na czole
Tak przyjemna, jak miłe ich turnie i hole;
A wszędzie brzmi rozmowa, śmiéchy albo skargi,
I wszędzie dobijane dłonią o dłoń trargi. —
Kiedy ci się dokoła taki widok ściele,
Ujrzysz z nową radością wieśniaków wesele,
Przychodzące do miasta o pogodnéj porze,
Ustrojone powabnie w świątecznym ubiorze.
Prowadzone od skrzypków na przodzie grających,
I druchnów z kobietami rzewnie śpiéwających;
Których widok przyjemny uczucie podwaja,
A śpiewy i muzyka z twą duszą się spaja.
A górale rzucając do góry czapkami,
Ubawiają zręcznymi swymi wyskokami,
A napływ ich uczucia i uciech zarody,
Pokażą ci obfitość wewnętrznéj swobody,
Która czyli wśród miasta, czy w karczmy zacieniu,
Sprzyja im w każdym ruchu i w każdém spojrzeniu!....
Lecz idźmy na pagórek przy Dunajcu-czarnym,
Gdzie kościołek przed laty był przybytkiem farnym;